Autor przedstawia historię przyjaźni Tomasza, Andrzejka i Acy, chłopaków z poznańskich podwórek, których dzieciństwo i dorastanie przypadło na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku. Trzej koledzy odważnie idą przez świat, a ich bronią jest młodzieńcza fantazja i poczucie humoru. Barwne opisy ich przygód oraz żartów, jakie robią sobie nawzajem i innym ludziom, rozbawią każdego do łez.
Jeden z bohaterów, Tomasz, wrażliwy i utalentowany literacko młody człowiek, z głęboką wiarą w siłę swego talentu walczy o sukces jako pisarz. Długo nie udaje mu się umieścić żadnego utworu w redakcjach wydawnictw i czasopism. Wreszcie spotyka wielką miłość i zyskuje uznanie krytyki oraz czytelników. Czy fortuna zaczęła mu sprzyjać?
„Życie miał jak z powieści – miłość i walka, chwała i niebyt. Los układał te zdarzenia tak, jakby chciał pokazać, że może dać Tomaszowi to, czego tylko zapragnie – równocześnie pozbawiając wszystkiego”.
Fragment książki
Leszek Kowalski urodził się w 1960 roku w Poznaniu. Z wykształcenia jest prawnikiem. Prowadzi działalność gospodarczą, jest właścicielem prywatnego przedsiębiorstwa. „Łgarz na wybiegu” to jego debiutancka powieść. Obecnie pracuje nad kolejna książką pod roboczym tytułem „Uczciwy złodziej”. Żonaty, ojciec dorosłych już Ani i Kuby.
Wybrane fragmenty książki:
– Chcesz zobaczyć słonia? – zagadnął nieznajomą.
Ta, nie spodziewając się niczego złego, odrzekła:
– Jasne, że chcę.
Andrzejek włożył ręce do kieszeni spodni, chwycił znajdujące się wewnątrz nich podszewki i wyciągnął je na zewnątrz.
Trzymając je rękoma, powiedział do nieznajomej:
– To są uszy słonia, a trąbę musisz sobie sama wyjąć.
Tego, co stało się chwilę później, Andrzejek się nie spodziewał. Niewiasta posłała mu kopniaka w okolice samej trąby, po którym jęknął i uklęknął na oba kolana.
– Mój koń lepszy od twojego słonia – powiedziała z uśmiechem dziewczyna i odeszła, odwróciwszy się na pięcie.
Pani Ewa była prawdziwym wulkanem namiętności. Aca momentami obawiał się, że go zaraz zje. Wyraźnie miała taki zamiar, bo oblizywała się cały czas. Nieustannie miała jakieś specjalne oczekiwania, przed których spełnieniem Aca się nie wzbraniał. Przyznać należy, że i na tym polu (choć to może mało precyzyjne określenie) starała się być sumiennym nauczycielem. Wyegzekwowała zawsze wszystko do końca, precyzyjnie, jak to w matematyce. Ta druga część wykładu, bardziej przyjemna, była dla Acy niezwykle wyczerpująca. Choć spędził u pani Ewy ponad dwie godziny, to został potraktowany ulgowo.
– Płacisz tylko za godzinę – resztę masz gratis – powiedziała z szelmowskim uśmiechem przed wyjściem Acy.
Kiedy Aca wyszedł z jej mieszkania, ruszył biegiem, ścigając się z wiatrem.
„Chyba polubię matematykę” – pomyślał. „Jak to wiedzę trzeba umieć przekazać. Jak ważna jest rola nauczyciela w edukacji. Dobrze, że są tacy, którzy mają właściwe podejście do ucznia” – analizował dalej z uśmiechem. „Jeżeli nawet nie polubię matematyki, to matematyczkę na pewno” – pomyślał jeszcze.
Ryby brały niespecjalnie i Andrzejek zaczął opowiadać o swoich wyczynach wędkarskich.
– Złowiłem wczoraj taaaką rybę – mówił, rozciągając ręce najszerzej, jak umiał, aby pokazać jej wielkość.
– A ja przedwczoraj wyciągnąłem z jeziora poniemiecki motocykl i jeszcze miał zapalone światła – odparł na to Tomasz.
– To niemożliwe – stwierdził z przekonaniem, po chwili zastanowienia, Andrzejek.
– Wiesz co, umówmy się tak – zaproponował Tomasz – ty skróć tę rybę, a ja zgaszę światła!
Gdy rozmowa zeszła na tematy literackie, Tomasz od razu poważniał. Przedstawiał im swoje plany. Długo mówił o przygotowywanym właśnie tomiku „Wierszy radosnych”, nad którym ostatnio pracował. Zaprezentował też zarys swojej nowej książki, którą miał już prawie na ukończeniu, a której stał się niewolnikiem. Zabierała mu każdą wolną chwilę. Nie miał czasu jeść ani spać. Okradała go z każdej minuty, którą mógłby przeznaczyć dla siebie. Nie czuł się jednak pokrzywdzony. Pisanie dawało mu radość i spełnienie, a każda zgrabna strofa czy trafna puenta przynosiły satysfakcję.
Dzielił się tym zadowoleniem z grupą młodych przyjaciół. Namawiał, by wzięli do ręki pióro i próbowali przenieść na papier swoje radości i smutki.
– Ten, kto czyta książki, jakby żył dwa razy – przekonywał. – Żyje życiem swoim i bohaterów, o których czyta. Piszący zaś książkę, oprócz tego, że żyje dwa razy, jest też stwórcą. Powołuje swoje postacie, może je też unicestwić. A to już dar dany tylko nielicznym.
Mówił, a oni słuchali z otwartymi ustami, starając się nie uronić ani słowa z tego, co chciał im przekazać.